Przeczytaj notkę pod rozdziałem. :)
Potężny ból rozdzierał moje zmysły. Poczułam się, jak mała mrówka, pod piekielnym promieniem słonecznym, padającym na nią zza grubego szkła. Niechętnie podniosłam głowę z ciepłego pierza otulającego moją twarz i wytężyłam wzrok. Mój pokój tonął w przyjemnym blasku. W pierwszej chwili go nie poznałam. Spojrzałam nieżywym wzrokiem na zegar, wiszący nad jedną z komód. Zupełnie straciłam poczucie czasu, godziny zlały mi się w jedno. Mimo to jednak cieszyłam się, że mogłam zagubić myśli w słodkim śnie. Przetarłam opuchnięte oczy i spróbowałam podnieść zdrętwiałe, po kilkugodzinnej bezużyteczności, nogi. Rozprostowałam je i delikatnie postawiłam na podłodze. Przeciągnęłam się niemrawym krokiem do okna, a przed moimi oczami przebiegały nieliczne obrazy z dnia wczorajszego. Czułam, jak zimny pot zstępuje na moje ciało. Wyjrzałam oknem - codzienność toczyła się nieprzerwanym ciągiem zdarzeń, zupełnie jakby obok mnie. Miałam wrażenie, że stoję na uboczu tego wszystkiego, jak życie omija mnie wielkim łukiem. Nigdy nie odstawałam od normy. Lubiłam chować się w cieniu innych, rzucanym na mnie przez blask ich błogostanu. Nawet nie zauważyłam, kiedy ów cień stał się moim przyjacielem. Najwierniejszym kompanem podróży. Odrzuciłam wszystkie złe myśli od siebie i ruszyłam wolnym krokiem w dół schodów, kurczowo trzymając się barierek, by po drodze nie upaść.Trzymając w ręku kubek parującego napoju, który owiewał przyjemnym ciepłem moje policzki, usiadłam na rozgrzanych od duchoty panującej na dworze schodkach, niemal wdychając ognisko promieni, zwieszających się delikatnie w powietrzu zwieszały nad mą wątła sylwetką. Były prawie namacalne, chciałam ich dotknąć - złapać nieuchwytną chwilę szczęścia w swoje dłonie, zamknąć ją w klatce i wypuścić, gdy będę czuła się źle. Smagałam wolną ręką powietrze, przecinając drogę słońcu, padającemu na ulicę. Wysokie budynki rysowały się grubą kreską na horyzoncie, chłonąc cały hałas uliczny, cierpliwie czekając spokoju. Głos przedmieść Birmingham nigdy nie docierał do nieba. Obejrzałam się po całej okolicy - chłonęłam wzrokiem spokój, który nie chciał zjednać się z tym, co aktualnie panowało w mojej głowie. Mój wzrok zatrzymał się na jednym z budynków. Bar rozpinał się na tle błękitnego nieba, wznosząc swój dach ku górze. Poczułam się nieswojo - odwiedzałam go dzień w dzień, czekając cudu, mając nadzieję, która ginęła w świetle poranka - chciałam spotkać Bradley'a. Zachłysnęłam się powietrzem, czując, jak oczy ustępują łzom. Postanowiłam schować się w swoim azylu, cierpliwie czekając na lepsze dni. Uniosłam nogi, kierując się w stronę wejścia, szybko zamykając za sobą drzwi, otwierające przede mną świat, o którym chciałam zapomnieć. Strzepując resztki promieni z ubrań udałam się na górę. Po drodze potrąciłam kilka rzeczy, mając wrażenie, że nagle wyrastają spod moich stóp. "Jestem po prostu rozdrażniona" - próbowałam znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie dla moich trzęsących się kończyn, nerwowo balansujących na granicy zdrowego chodu a zataczania się. Nagle usłyszałam coś, co w pierwszej chwili uznałam za błąd mojego mózgu w odbiorze bodźców. Jakby pisk dalekich kół, rozbijanych szyb, tłukących nadzieje na lepsze życie. Zacisnęłam oczy. Dźwięk był coraz intensywniejszy i odbijał się głuchym echem po mojej głowie. Odważyłam się je delikatnie uchylić dopiero wtedy, gdy wydawało mi się, że wszystkie odgłosy umilkły, oddaliły się w nieznane, rozpryskując się w powietrzu. Pewność co do tego, że urojenia biorą górę nad moim umysłem, zawładnęła moim ciałem, dlatego stawiałam kolejne, chwiejne, kroki z obłędem w oczach. Zamknęłam drzwi mojego małego schronu, odkładając wciąż ciepły kubek na szafkę. Przechodząc koło okna, z zamiarem ułożenia swej głowy na poduszce, wszystkie moje mięśnie skamieniały, a ruch zamarł wraz z nimi. Powoli dochodziło do mnie, że trzaski i piski, które początkowo uznałam jedynie za wytwór mojego chorego umysłu, nie były złudzeniem. Trudno jest oddać to, co widziałam za oknem. Najtrafniejszym określeniem będzie chyba: zagłada. Chciałam krzyknąć, zareagować jakąś na tę tragedię, której ostatnim aktem okazała się być katastrofa, odbiegająca od wszystkich, jakie widziałam, ale nie mogłam. Paraliż mięśni nie pozwalał na żaden gest. Stos metalowych części, koła porozrzucane w agonii po całej drodze, porozgryzana przez wypadek maska, zgięta w pół zawisła nad wnętrznościami samochodu. Przerażonym wzrokiem wertowałam zdefektowane elementy samochodu. Krew zaczęła napływać mi do głowy, pulsując w niej z zabójczą, niemal, prędkością. Nagle moje nogi same poprowadziły mnie w stronę wyjścia - wystarczyło kilka sekund, bym znalazła się na chłodnej ulicy. W powietrzu unosiły się opary spalenizny wymieszanej z charakterystyczną wonią śmierci. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Zatruwałam swój organizm jej zapachem, jakże słodkim, kuszącym zapachem. Najbardziej upijająca trucizna, której smaku nie chciałam poznać. Nie, nie wtedy. Podeszłam bliżej małego zbiegowiska, które uformowało się nieopodal wraku samochodu. Trzęsącymi dłońmi przejechałam po włosach - odruch, który zawsze towarzyszył mi przy zdenerwowaniu. Nie ujrzałam niczego nowego - ten sam dramat rozgrywający się na przedmieściach Birmingham. Tłum gapiów z przerażeniem pożerał wzrokiem każdy element układanki pojazdu, kilku ludzi panikowało, inni dzwonili, zapewne na policję, jeszcze inni, odważniejsi, ruszyli w kierunku dymiącego wehikułu. Tylko ja stałam. Nie wykonując żadnych ruchów, tłumiąc głosy w mej głowie, każące odwrócić się na pięcie i odejść stamtąd. Usłyszałam głuchy dźwięk syren policyjnych, rozdzierających powietrze. Odwróciłam się w tamtą stronę, patrząc, jak z radiowozu wylewa się kilku policjantów, równie zdesperowanych, a może nawet i bardziej, jak wszyscy tutaj zgromadzeni. Niedługo po nich, na miejscu zawitała straż i pogotowie. Miejscowi z jeszcze większym zainteresowaniem przyglądali się całemu zajściu. Wlepiłam swoje oczy w samochód, lub raczej w to, co z niego pozostało. Czułam, jak zachodzą się łzami. Delikatna mgła spowiła moje źrenice, a ja odniosłam wrażenie, jakby opar wyprodukowany w moim mózgu, owinął całą mą mizerną sylwetkę. W chwili, gdy moja głowa niebezpiecznie szybko nabierała coraz gorszych myśli, grupa młodych ratowników właśnie wyjmowała młodociane ciało chłopaka, bezwiednie ułożone na noszach. Poczułam mocne ukłucie w okolicach brzucha. Chwilę później upadałam już na ziemię. Zawisłam w powietrzu, czując, jak przez osłonę, ręce zaciskające się na moim ciele, w geście desperackiej próby uratowania mnie od dotkliwego upadku.
Zdecydowanym ruchem popchnęłam dźwignię, zmieniając bieg.Pod naciskiem pedału, samochód nieznacznie ruszył w dół niewysokiego pagórka. W oknach przebiegały różne obrazy, zatrzymujące się klatki niemego filmu. Spokojny marsz kół po asfalcie nagle zakłóciło coś, czego przyczyny nie mogłam się dopatrzeć. Prędkość zaczęła gwałtownie wzrastać, a ja straciłam jakiekolwiek panowanie nad pojazdem. Zaczęłam krzyczeć, próbowałam zastopować galop wehikułu, na nic. Rozwścieczony trzask odbił się echem w powietrzu - drzewo zastopowało moją niespokojną wędrówkę. Ułożyłam się na kierownicy w niewygodnej pozycji, zamykając swoje powieki po raz ostatni...
Drgnęłam niespokojnie, a moje usta opuścił gromki krzyk. Spazmatyczny oddech rysował się wokół mnie, podczas, gdy próbowałam ułożyć skołatane myśli w jedną, logiczną całość. Przeciągnęłam nieżywym wzrokiem po każdym elemencie otoczenia. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Jedyne, co było dla mnie jasne - samochód. Ciemne, przytłaczające wnętrze, siedzenia obite ogorzałą skórą, muskały moje ciało, ułożone wzdłuż nich. Uniosłam wzrok i zobaczyłam czyjąś sylwetkę, wpatrującą się we mnie niespokojnie. Chwila, chwila...
-Linn? Wszystko w porządku? - ciemne, spiżowe włosy okalające twarz, oczy naszpikowane strachem - on - Bradley. Wyjąkałam cicho jego imię, próbując sobie uzmysłowić, jakim cudem się tu znalazłam.
-Co ja tu robię? - wychrypiałam, dotykając delikatnie swojej dłoni.
-Zemdlałaś - to jedyne, co pamiętałam. - Przyniosłem cię tutaj. Zawsze to lepsze od leżenia na drodze, prawda? - kruchy uśmiech wtargnął na jego usta, próbując nakłonić mnie do podobnej mimiki, lecz ja tylko siedziałam, nie mogąc zrobić żadnego ruchu.
-Co tu robisz? - zapytałam, bez wyrzutu w głosie, zdając sobie sprawę z tego, że to nienajlepszy moment na tego typu pytania. Obserwowałam go, jego piękne oczy, nieskazitelne rysy twarzy, niemal chłonąc jego zapach, unoszący się w powietrzu.
-Mieszkam - uśmiechnął się zadziornie. Nie mogłam nic poradzić na to, że roztaczał wokół siebie jakąś dziwną aurę, sprawiającą, że czułam się lepiej. - Byłem u kolegi, który mieszka niedaleko - taki jeden Tom, pracuje w barze.
-Znasz się z Tomem? - zapytałam, próbując ukryć swe zdziwienie. Tom to mój przyjaciel, nie przypominam sobie,by wspominał przy mnie coś o Bradzie. Chłopak zaśmiał się, kładąc rękę na kolanie.
-Chodziliśmy kiedyś do szkoły.
-Ah...przepraszam, nie powinnam była się tak interesować - rzuciłam, odwracając wzrok. Naprawdę było mi głupio. Na dworze zaczął dąć ostry wiatr, nieznacznie kołysząc samochodem. - Powinnam była już iść.
-Czekaj, myślisz, że pozwolę ci tak po prostu odejść? - spojrzałam w jego świecące się oczy, nie rozumiejąc, o co chodzi. -Siadaj z przodu, zabiorę cię gdzieś - bijąc się chwilę z myślami i rozważając wszystkie za i przeciw, ostatecznie wykonałam jego polecenie. Usiadłam w głębokim fotelu, niemal natychmiast zapinając pasy - jeśli mam znowu podróżować samochodem - nie ważne, czy w sennej marze, czy naprawdę - ostrożności nigdy za wiele. Chwilę później chłopak usiadł obok, taksując mnie wzrokiem, zręcznym ruchem chwytając kierownicę, drugą, wolną ręką, przekręcił kluczyk. Wyjechaliśmy z małego osiedla, jadąc teraz małą, pustą drogą, wiodącą pomiędzy rzędem drzew, posadzonych tuż przy asfalcie. Angielska pogoda zasnuła Birmingham, opadając na nią kaskadami mżawki, mgły i oparów miasta. Co chwilę spoglądałam ciekawie w stronę chłopaka, lustrując uważnie, jak w geście skupienia ściąga zabawnie brwi. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, wpełzającego na moje usta.
-Przestań - spojrzałam na niego zdziwiona.
-"Przestań" co? - zapytałam. Uniósł jedną brew, ponownie taksując mnie wzrokiem.
-Tak się na mnie gapić - dałabym sobie uciąć rękę, że moje policzki właśnie przybrały barwę zbliżoną do koloru dojrzałej piwonii. Odwracając od niego głowę, wymamrotałam niewyraźnie:
-Nie robię tego - w odpowiedzi usłyszałam tylko jego chichot, niesiony po całym samochodzie wraz z zapachem jego perfum.
Wysiadłam, stając na ciemnej, ubitej ścieżce, zagłębiającej się gdzieś pomiędzy drzewami. Wielkie konary drzew grubą kreską rysowały się na tle horyzontu, znacząc się ciemną szatą zieleni. Spojrzałam wyżej i zauważyłam, jak stado ptaków lawirowało na błękitnym szkle nieba. Wciąż delikatnie pokropywało, w powietrzu unosił się oddech burzy, ledwo słyszalny i przeciągający każdy dźwięk z osobna.
-Gdzie jesteśmy? - zapytałam, odkręcając głowę z kierunku chłopaka. Zadziwiające, że znałam go tak krótko, nasza znajomość rozpoczęła się tak gwałtownie, brak w niej było rozsądku, a czułam się przy nim taka nowa, jednocześnie będąc po prostu sobą.
-Zobaczysz - powiedział, kierując się w stronę gęstego lasu. Ruszyłam za nim. Stawiał duże kroki, omijając wystające kamienie, z namiętnością wżynające się w podeszwę. Piękna pierzyna różnokolorowych liści układała się fałdami po ścieżce. Zmierzchało już i złote promienie, niczym ostrze rozcinały chmury, zahaczając o drzewa, barwiąc je pyłem słonecznym. Miejsce miało swój czar i choć nie wydawało się być najprzyjemniejszym, jego magia i aura omiatała teraz każdą komórkę mojego drżącego ciała. Zrównałam kroku z chłopakiem, ocierając dłońmi moje ręce, próbując je ogrzać.
-Zimno? - zapytał.
-Jest w porządku.
-Załóż, proszę - nie pozwalając na żadne tłumaczenia, ściągnął z siebie kurtkę, otulając mnie nią. Znowu poczułam jego zapach, przenikający przez moją koszulę, przenoszący moje myśli w świat nadzmysłowy. Owinęłam się materiałem, trzymając go w rękach niczym rzecz świętą. Krocząc pod nierówny pagórek, wydrapaliśmy się na jego szczyt. Jeśli myślałam, że ścieżka wiodąca przez las była czarująca, nie widziałam tego. W dole widać było drzewa, wycinające się na tle mulistej ziemi, dalej, wgłąb, widniała paleta budynków miasta, oświetlana mętnym, niby zakurzonym światłem. Jasny księżyc mimo dość wczesnej pory zwieszał się nad betonową dżunglą, okrytą niebieskawym pledem, ocierającym się o cienie i kałuże, pozostawione przez mżawkę. Nieco bliżej, u zbocza góry rysował się budynek, cały ze zmurszałego drewna. Deski pomalowane na kolor ciemnego mahoniu przyjemnie komponowały się z dachem w podobnym odcieniu. Choć sprawiał wrażenie opuszczonego, miałam wrażenie, że w doń wciąż tli się życie. Nie widziałam swojej twarzy, ale czułam, jak wyraz niemego zauroczenia wpełzł na nią, spinając wszystkie jej mięśnie w półuśmiechu. Spanoramowałam wszystko jeszcze raz wzrokiem. Czułam, jak Bradley przygląda mi się z antropologiczną ciekawością, próbując odgadnąć moje myśli.
-Nie chcę stąd iść...-wyszeptałam, najciszej jak potrafiłam, mając nadzieję, że nie usłyszał.
-Jeśli chcesz, możemy tu zostać - powiedział. Wskazał palcem głaz, który pominęłam, zapewne w euforii wywołanej czarem tego obszaru wyciągniętym rodem z krainy fantazji. Tak bliskim, choć tak odległym. Idąc zroszoną ziemią, trawy muskały nasze kostki, przyjemnie tańcząc i owijając się wokół nich. Dźwignęłam się na rękach i z pomocą chłopaka usadowiłam się na chłodnym kamieniu. Czekając, aż uczyni to samo, po raz kolejny pożerałam wzrokiem jego twarz, taksując każdy, nawet najmniejszy centymetr jego ciała, jego perfekcyjnie układające się włosy, zmoczone jesienną mżawką. Bając się, że znów dostanę naganę, szybko odwróciłam wzrok od jego sylwetki, bawiąc się nerwowo dłońmi. Chwilę głuchej ciszy, przerywanej jedynie hukami miasta dobiegającymi z oddali, przerwał nagle Bradley:
-Mogę o coś zapytać?
-Jasne - rzuciłam, nie odwracając wzroku od panoramy. -Co takiego?
-Wiesz, kto był w tym samochodzie? - Odwróciłam głowę. Po moim ciele przebiegło stado ciarek, znaczących się zimnem. Spuściłam wzrok.
-Wiem - odparłam, czując, jak moje oczy nabiegają łzami. -Wiem.
No, kochane! Jesteście wielkie! :3
Nowy rozdział, ale mnie poniosło dzisiaj. :) A wiecie, co jest lepsze?
PONAD TYSIĄC WYŚWIETLEŃ!
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam Wam podziękować. :3
Jeszcze jedna rzecz, dosyć istotna: dodaję do opowiadania nowego bohatera, którego łączność z nim okryjecie nieco później. :)
Zakładka bohaterowie.
Jeszcze raz za wszystko Wam dziękuję, mam nadzieję, ze rozdział się podobał. :)
Komentujcie, cokolwiek. :)
A teraz idę się nacieszyć. :D
kobieto, chcesz mnie zabić chyba! cudowne <3
OdpowiedzUsuńfajne ale szkoda że tak mało akcji. kto był w tym samochodzie bo nie ogarniam
OdpowiedzUsuńzapraszam
theeternalkids.blogspot.com
to w kolejnym rozdziale. :) x
UsuńTo byly swietne. Nie moge sie doczekać nastepnego rozdziału. Ciekawe kto to jest w ty samochodzie. :-* <3
OdpowiedzUsuńjakie cudowne asdgneaksgnverign :o
OdpowiedzUsuńświetne <3 ciekawi mnie kto był w tym samochodzie ;3 <3
OdpowiedzUsuńTwój styl mnie zachwyca, moja droga. :) szczerze Ci napiszę, że w treść się nie zagłębiałam, bo nie mam za to zbytnio czasu, ale obiecuję, że nadrobię zaległości po maturach!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam! xx
Zabraklo mi slow. Nie masz pojecia jak ja kocham twoj styl pisania, jejku! x
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest swietne, jsbsobaoakvsgakaks, nie. Mam pojecia co innego moglabym napisac :D Jetem ciekawa co bedzie dalej.
Czekam z niecierpliwoscia na wiecej, kochana!
@ohwowbradley xx
Twój styl pisania WOW ! Naprawdę piszesz tak pięknie, tak naturalnie ale zarazem nienaturalnie to jest takie niesamowite że naprawdę ciężko się od tego oderwać! Nie które "sławne" pisarki/ pisarze powinni Cię po stopach całować.
OdpowiedzUsuńA zarazem tekst nie jest nudny, fabuła jest ciekawa oby tak dalej nie mogę się doczekać następnego! xxx
Twoja największa fanka @imlottiee
świetny rozdział xx ♥
OdpowiedzUsuńWięc kiedy next?? :D
OdpowiedzUsuń