piątek, 2 maja 2014

Chapter 4. "Lecz pod tą gruba warstwą ochronną ze złych słów, ze złych gestów, nadal bije mi serce"

Kursywa - wspomnienie. :)

Przebudziłam się z długiego snu, a wraz ze mną pięć moich zmysłów. Z każdym uderzeniem serca wbijały mi się w mózg drzazgi białego światła, pochodzącego z okien. Przeniosłam ciężar swojego ciała na łokcie, by po chwili bezwiednie upaść na puchowy przedsionek snów, wtulając się w biel pościeli. Zamknęłam opuchnięte powieki, które zasunęły mi swymi fałdami patrzenie na pokój, tonący w blaskach brzasku. Myślami  wracałam do ostatnich godzin, które minęły w innym świecie - w świecie przelotnych dotyków, niezrozumiałych spojrzeń, zżerających trzeźwość umysłu i wstydliwość uczuć. Wspomnienia z dnia wczorajszego były jeszcze świeże jak blizny, a krew w postaci złudzeń przeskakujących mi przed oczyma, sączyła się strumieniem w mojej wyobraźni - pulsująca rzeka płynąca czerwienią namiętności. Pamiętam dotyk pergaminowych dłoni Brad'a, obejmujących mnie z czułością i delikatnością, godną matki, pielęgnującej swe dziecię. Istotnie, w jego ramionach zamieniałam się w dziecko, łaknące jego bliskości i ciepłoty. Pamiętam coś jeszcze...odgrzebywanie starych ran boli, prawda? Boli tym intensywniej, im bardziej starasz się zapomnieć o tym, co cię otaczało, czego byłaś świadkiem, lub w czym grałaś główną rolę. Starając się zepchnąć w kąt mojego umysłu widmo złych myśli, podniosłam się i, nieżywa jeszcze od nadmiaru snu, skierowałam swe kroki na parter. Włączyłam telewizję i zajęłam się przygotowywaniem czegoś, co złagodziłoby mój poranny, sobotni apetyt. Do moich uszu dobiegały jedynie urywki zdań, które wysypywała z siebie jednym tchem prezenterka z miną grobową, okrytą uśmiechem sztuczności. Pobieżnie lustrowałam obraz emitowany przez lokalny program informacyjny, na którym widniał wielki czerwono-krwisty napis krzyczący:  "Wypadek samochodowy w Sutton Coldfield! Jedna osoba ranna!". Zmrużyłam oczy, by przeszkodzić światłu w przenikaniu do dalszych odcinków mojego oka i wytężyłam słuch. Z wolna podeszłam do kanapy, smaganej biczami czasu, które pozostawiły po sobie znaki użytkowania widoczne na jej skórzanej powłoce i ostrożnie usiadłam na niej, rozkoszując się chłodem, którym emanowała. Z ciężkim westchnieniem wyrysowanym na twarzy, przysłuchiwałam się informacjom, które zalewały moje ciało dreszczem niepokoju, wykrzywiając mi wnętrzności. Nagle prezenterka zniknęła z ekranu i ustąpiła miejsca dwóm mężczyznom, po których twarzy nie można było się spodziewać niczego miłego. Inspektor policji, jak przedstawił go dziennikarz, strofowany przez niego, by wydusił z siebie wyniki dochodzenia, mówił, jakby od niechcenia:
"W wypadku ucierpiała jedna osoba. Kierujący samochodem mężczyzna został przewieziony w stanie ciężkim do najbliższego szpital. Obecnie przybywa w śpiączce. Jest jednak nadzieja, że jego stan zdrowia ulegnie poprawie w najbliższych miesiącach".
Zazębiłam się swoimi paznokciami o rękę, siną i delikatną, której skóra była niemal przeźroczysta i nie stanowiła żadnej przeszkody dla promieni słonecznych. Nie czułam bólu. Wciąż narastające zawroty głowy wzbijały srebrzystoszary pył, osadzony na mieliźnie mojej głowy, który zakurzył moje źrenice. Ilość wzbierających się w mojej głowie złych myśli, znacznie przerosła spożycie tlenu. Nagle pojawił się, narastający z każdą sekundą, ból głowy, przeszywający moją czaszkę, jakby świdrowano mnie szpikulcem i odbierał wzrok, oślepiając eksplozją białego światła. Wstęgi bólu zaczęły splatać się w moim umyśle. Zmęczenie zamieniło moje żyły w płonące lonty, podjuszane płomieniem przerażenia. Zamknęłam oczy i złapana w pajęczynę ostatnich wydarzeń, odpłynęłam z zasnutymi mgłą źrenicami.

-Wiesz, kto był w tym samochodzie, prawda? - Odwróciłam głowę. Po moim ciele przebiegło stado ciarek, znaczących się zimnem. Spuściłam wzrok.
-Wiem - odparłam, czując, jak moje oczy nabiegają łzami. -Wiem. 
Chłopak spojrzał na mnie, jakby niewiele rozumiejąc. W wymownej ciszy odczytywałam tylko znaki, jakie wysyłało mi chmurne niebo, bym otworzyła się przed, wciąż tak mi nieznanym chłopakiem, przelała na niego część swojego bólu, zalewając nim jego młode ciało. Trucizna egoizmu wylała się w moich żyłach i nagle zapragnęłam wyrzucić z siebie wszystko, z czym nie dawałam już sobie rady. Chłopiec wciąż patrzył na mnie ze współczuciem, gdy zorientowałam się, że łzy poczęły toczyć się po moich policzkach, torując sobie wąskie, mokre ścieżki. Schowałam głowę w zroszone płaczem dłonie. Poczułam, jak Brad otula mnie swymi wątłymi, ciepłymi ramionami, w których mogłam doszukiwać się jedynej ostoi, jaka została mi na tym świecie pełnym nieporozumień, zranionych serc i dusz. Zjednoczeni ciałami, tak niepotrzebni nikomu oprócz siebie nawzajem, omijał nas czas i mżawka, coraz donośniej próbująca dać o sobie znak. Nie czułam nic, oprócz woni jego ciepła. Pochłonięta aurą jego ciała, miałam wrażenie, że zostałam ulokowana w mydlanej bańce miłości, jaką nikt mnie nigdy nie darzył. Mokra skała stawała się coraz mniej przychylna pomysłowi, by spędzić tam kolejne, chociażby dwadzieścia, minuty.
-Chodź, rozpadało się - powiedział i uchwycił mą rękę, składającą się jedynie z wątpliwości i zeskakując z kamienia, poprowadził do samochodu. Usiadłam, czekając, aż zajmie miejsce obok.
-Nie zabieraj mnie stąd - poprosiłam. -Błagam.
Pokiwał głową i uśmiechnął się blado w moją stronę. Poczułam, że to odpowiedni moment, by mu zaufać.
-W tym samochodzie był Niall - wyrzuciłam z siebie jednym tchem i znowu poczułam przeszywające uczucie kłucia w gardle. Z każdym słowem rósł we mnie spokój i strach. Targana skrajnie różnymi uczuciami, spojrzałam w jego oczy i ujrzałam zapowiedź świata. Te brązowe oczęta były jedynym, co mnie pocieszało. 
-Pamiętam jego śmiejące się oczy, jego sposób bycia, zawsze był taki uśmiechnięty...teraz to wszystko zostało bezlitośnie strawione przez głupi, wystający kawałek metalu podłączony do prądu - cała złość i smutek wyparowywały ze mnie z każdym słowem, przynosząc ślepe ukojenie. Zmierzch począł wylewać na okno sto czarnego samochodu odcieni coraz bardziej ponurej szarości. Bradley ścisnął mocniej moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy w całej tej trudnej opowieści. -Wiem, że opowiadam o nim w sposób, jakby już zginął, ale tak się czuję - jakby jego część już odeszła, ulotniła się i nigdy już nie wróci. Niall z tego wyjdzie. Jest silny - kałuże łez zakryły mi źrenice. - Starałam się wyrzucić z pamięci to, co z nim przeżyłam. To, jak pewnego dnia stanął w moich drzwiach, drżąc z przerażenia. Jego ojciec miał wypadek. Powiedział mi wtedy, że nigdy nie czuł się tak dobrze przy żadnej innej kobiecie. Nienawidzę się za to, że nie mogłam pokochać go tak mocno, jak on pokochał mnie i za to, że nie mogłam mu dać miłości, na którą zasługiwał. Nie miałam serca go zranić. Postanowiłam, wbrew sobie, związać się z nim, pomóc mu. Mimo to, pewnego dnia, nie mogłam już dłużej udawać - teatralna maska w końcu opadła z mojego lica. Odszedł bez słowa, był głuchy na moje telefony, prośby, pukania do drzwi... Niall jest cudownym człowiekiem. Nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafiłam wzniecić w sobie choć odrobinę miłości do niego. Odrobinę prawdziwej miłości, przepełnionej namiętnością, szaleństwem. Może jestem pisana komu innemu. 
Spojrzałam w stronę Bradleya, kurczowo trzymającego się mojej dłoni. Jego twarz spoglądała na mnie wzrokiem gęstym jak obietnica. Oczy, okolone ciemnymi rzęsami, zaszyły się mgłą. Nagle nachylił się nade mną, całując delikatnie moje usta. Jego malinowe wargi odsyłały mnie w świat nadzmysłowy, pełen nieporozumień. Przełożyłam swoją dłoń na jego loki i przeniosłam się nogami na jego kolana. Odchylił mnie, a wtedy oddech klaksonu odbił się głośnym echem w powietrzu. Szybko oderwaliśmy się od siebie. Spojrzałam ostatni raz na jego twarz i przesiadłam się na miejsce pasażera. W jednej chwili spostrzegłam, jak strugi deszczu zaczęły rozbijać się o dach samochodu i nagle zrobiło się ciemno, jakby zapadła noc, rozświetlana jedynie płomieniami światła, które eksplodowały nad miastem pozostawiając po sobie ślad huku i furii. Przeniosłam wzrok na panel samochodu i odszukałam zegar. 14:32. 
-Jedziemy? - spytał. Pokiwałam głową, posyłając mu blady uśmiech., który zgasł chwilę później. Brad przekręcił kluczyk, co zaowocowało terkotaniem samochodu i wprawieniem go w ruch. Stoczyliśmy się z niewielkiego pagórka, by wjechać na mokrą od płaczu nieba drogę, rozświetlaną płomieniami ognia, złowieszczo wiszącymi nad Birmingham. Rozchodzące się od widnokręgu echo grzmotów i ciepły wiatr, przesiąknięty zapachem kurzu i elektryczności, zapowiadały jesienną, ale raczej groźną burzę. Spokojny galop wehikułu przerwał Bradley dopiero wtedy, gdy zjechaliśmy na betonowych płytach parkingu przed niewielkim, biały, w omamach deszczu wyglądający na szary, dom, bliźniaczo złączony ścianami z innymi, niczym się nie różniącymi. Spanoramowałam wzrokiem otoczenie.
-Brad? Gdzie jesteśmy? - spytałam niepewnie. 
-U mnie. Lepiej nie ryzykować dalszej jazdy w taką pogodę. Zostaniesz, prawda? -jego głos przesiąknięty był już pewnością co do mojej odpowiedzi. Utrzymywał swój błagalny wzrok na mojej twarzy, dopóki, dopóty nie wyraziłam zgody bezgłośnym skinieniem głowy. Wysiadłam z samochodu, wzrokiem próbując przeniknąć czarną otchłań burzowej ciemności. Odnalazłam ciemną sylwetkę chłopaka, majaczącą mi przed oczami niby fatamorgana. Chwyciłam go za rękę, wyciągniętą w moim kierunku i znowu pozwoliłam mu się prowadzić, choć doskonale znałam tę część Sutton Coldfield. Wdrapaliśmy się po, raz niebieskawych, raz mahoniowych stopniach betonowych schodów, by po chwili znaleźć się przed drzwiami. Chłopak szybko otworzył je i wtłoczyliśmy się do środka, zdyszani i mokrzy od deszczu. Mieszkanie tonęło w szarawej nimbie światła. Długi hol kończył się pomieszczeniem, zasnutym ciemnościami burzy. Na ścianach, oblepionych magnoliową farbą, wisiały oprawione fotografie. Obrzuciłam je szybkim spojrzeniem, przenosząc wzrok na Brada, szukającego w tej chwili po omacku włącznika światła, schowanego gdzieś na ścianie. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rozpłynął się w mrokach korytarza, ciągnąc za sobą swój zapach, zupełnie jakby rozplątywał kłębek włóczki, rozrzucając nitki woni po podłodze i w powietrzu. 
-Awaria prądu - rzucił. - Chodź za mną - ruszyłam posłusznie wzdłuż alabastrowej wykładziny. Zauważyłam, jak skręca w prawo, zatem uczyniłam to samo. Znaleźliśmy się w sporej, jak mniemam, kuchence, oświetlanej jedynie grzmotami złości. Na środku ciemniejszym odcieniem czerni rysował się stolik i cztery krzesła, ściany oblepione były szafkami, bladymi jak śmierć, co widoczne było nawet w mroku. Zauważyłam, jak Brad schyla się do jednej z szuflad, w tym samym kolorze co szafki, by chwilę później wyjąć z niej dwa pudełka świec, nadszarpanych nieco płomieniami innych wypadków, takich jak ten. Ustawiliśmy je w salonie, okalając stół błyskami knotów. Przenieśliśmy się do salonu. Usiałam na kanapie. Powietrze przecinane było przez trzy bladozłote brzytwy ognia, a blask rzucany przez nie, tańczył teraz na twarzy Bradleya. 
-Nie myśl o tym - powiedział, gładząc moje włosy. Spojrzałam nań, posyłając martwy uśmiech. Odwzajemnił go, ze smutkiem w oczach patrząc, jak ponownie rozsypuję swoją pewność siebie wokół nas. Trwaliśmy w tej milczącej ciszy, wypełnianej hukami grzmotów i kryształowym pyłem czaru, patrząc sobie w oczy. Nie spostrzegłam, kiedy obydwoje zasnęliśmy jak dzieci, utuleni w pled ciemności, mnożącej się wokół nas z każdą godziną. 
Kiedy się obudziłam, za oknem szarość jeszcze rozlewała się po okolicy. Cicho, na palcach, przeszłam długi, jawiący się jasnością odbitą od ścian korytarzem, uważając, by nie zbudzić ze snu znużonego burzowymi odgłosami Bradleya. Bezszelestnie nałożyłam buty na bose stopy. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i napisałam sms'a chłopakowi, informującego go o moim wyjściu. Otworzyłam drzwi, stykając się ze ścianą zimnego powietrza, dryfującego wraz z liśćmi po słotnym asfalcie. Spanoramowałam wzrokiem całe otoczenie, czując, jak igły zimna wbijają się w moją skórę, przeciekając przez bluzę i spodnie. Oddaliłam się od miejsca otoczonego aurą jego dotyku, przesiąkniętego wonią jego ciała, czując, jak w miarę pokonywanej drogi, ulatuje ze mnie jego ciepło. Moja wyobraźnia, pijana jeszcze od dotyku i smaku jego ust, zajęta była jedynie myślą, by wrócić tam, posadzić go na kanapie i całując natarczywie, wyrzucić z siebie potok głupstw, po których wysłuchaniu każdy padłby ze śmiechu. Przyśpieszyłam kroku, chcąc uwolnić się o męczącego mnie widma miłości, kroczącego za mną ulicą pełną świateł zmierzchu. Uliczne lampy, zwisające delikatnie pod niebem pełnym złości i modrymi chmurami, oświetlały moją sylwetę, biegnącą wraz z cieniem po ścianach budynków, rosłych na cztery metry, niby przytłaczające mnie samym swym wzrostem. Zauważyłam słońce, usilnie przeciskające się pomiędzy szmaragdowymi obłokami, rozsyłające swoje promienie po szkarłacie łona Abrahama, niczym liźnięcie złotych palców Boga. Tumany zimnego powietrza, naciskające na mnie, dominowały nad aureolą utkaną z łez, spadających z nieba, rozrzucając je po całym anturażu.  Skierowałam swoje kroki na wyludnioną uliczkę, wynurzającą się z mroku nikłym, niby zakurzonym światłem latarenki. Bladozłote oblicze słońca schowało się już za chmurami, pozostawiając mnie w anemicznym mroku. Idąc przed siebie, zobaczyłam, jak w ciemności rysuje się sylwetka szpitala, osadzonego na mieliźnie nocy. Zastanowiłam się przez chwilę, czy na pewno chcę to zrobić. Po chwili stałam przed oświetlonym neonami wejściem. 
Otworzyłam drzwi, czując, jak omamia mnie woń choroby i śmierci. Nowoczesne wnętrze szpitala tchnęło we mnie jakiegoś dziwnego rodzaju nadzieją. Chwiejnym krokiem podreptałam do recepcji, by zastać tam kobietę o szpakowatym nosie i lapidarnym wyrazie twarzy. Lustrowała mnie niechętnie przez grube okulary, nie zwracając uwagi na swoje stanowisko miłej recepcjonistki, którą, najwidoczniej, nie była. 
-W czym mogę pomóc?
-Chciałam zobaczyć się z Horanem. Niallem Horanem - wciąż nie wydawała się przekonana co do mnie.
-Jest pani spokrewniona z pacjentem? - pokręciłam przecząco głową.
-W takim razie nie mogę udzielać pani ani informacji, ani pozwolenia na zobaczenie się z chorym - miałam wrażenie, że chorą satysfakcję sprawia jej  się chlubienie się swoim autorytetem.
-Mogę chociaż wiedzieć, w której sali przebywa? - wiedziałam, że nic już nie wskóram. Postanowiłam uderzyć w inną stronę.
-Ostatnia po lewej - powiedziała, nie patrząc na mnie. Pokiwałam w cichym podziękowaniu, którego i tak nie odczytała. Ruszyłam prosto korytarzem, oblepionym płytkami nasiąkniętymi charakterystyczną, szpitalną wonią, noszoną jako obowiązkowy ubiór przez każdego pacjenta, skruszonego ciałem i duszą, okraszonego brutalnie  przez los. Przyglądałam się ludziom bez twarzy, idącym korytarzem bez życia. Czułam, jak z każdym krokiem wzrasta we mnie niepewność. Czy naprawdę chciałam tu być? Nie wiem. Nie wiem, nie wiedziałam nic. Sunęłam się wolno w kierunku przeszklonej ściany. Moja dusza wysyłała łzy, by utrudnić mi drogę do sali. Z tłumu oparów mojej niepewności wynurzyła się czyjaś sylwetka, spoczywająca na jednym ze szpitalnych łóżek. Nagle odwróciła się, jakby samo muśnięcie mojego wzroku paliło jej skórę, tak bladą, niemal przeźroczystą. Spojrzałam na nią. Leżała, kuląc delikatnie palce na brudnoszarej pościeli, przekrwionymi oczyma spoglądając w moją stronę. Była taka bezsilna. Uśmiechnęła się do mnie, podpierając swój uroczy gest machnięciem kruchej rączki. Dziewczynka, całkowicie wyzuta z sił, zamykała swe powieki, wolno, jakby bojąc się, że świat zaraz zniknie, rozproszy się u jej stóp, obsypując ją mahoniowym pyłem śmierci. Patrzyłam, jak niknie w krainie błogości, okryta snem sprawiedliwych. Osuszyłam swoje łzy i ruszyłam dalej wzdłuż gabloty ludzkiego cierpienia. Jedno łóżko, unoszące wątłe i młode ciało, stało w kącie, uwite w rurki i maszyny, ćwierkliwie piszczące nad sylwetkami wymarnowanych ludzi. Poznałam go. Wokół niego kręciło się dwóch lekarzy, wnikliwie obserwujących każdy centymetr jego ciała. Niall. Mój Niall. Czułam iskry białawego światła, wbijającego się w moje zmysły. Głuchy dźwięk bicia serca wypełniał pomieszczenie. Musiałam wyjść. Biegłam niemal do wyjścia, znajdując przeszkodę we własnych nogach, plątających się żarliwie. Stanęłam przed szpitalem, targana różnymi, bardzo skrajnymi, emocjami. Czułam, jak łzy podchodzą mi do gardła. Słońce schowało się za horyzontem, rozrzucając po okolicy ostatnie tchnienie swego blasku. W pustej klatce chmur zamknięta była obietnica lepszych dni. Podniosłam swoje myśli z chodnika, obolała od wspomnień, ruszyłam w dół niewysokiej górki.
Nacisnęłam zdecydowanie na klamkę, a drzwi niechętnie usłuchały sugestii. Wtoczyłam się do środka, nieżywym ruchem zapalając światło. Spadła na mnie kaskada jasności, tocząca się aż do stóp. Rozbierając się, poczułam, jak coś w mojej kieszeni poczęło wibrować. Wyciągnęłam telefon.
-Halo?
-Kim on jest? - usłyszałam zdenerwowany głos Bradleya, rozchodzący się echem w słuchawce. - Kim on jest i czego od ciebie chce?


"I try to maintain a healthy dose of daydreming, to remain sane"
Florence Welch.








Witam Was, moje kociaczki. :3 Znowu Was zaniedbuję, wiem...przepraszam. :/
Jak Wam się podobał rozdział? :) Komentujcie! :)
Zapraszam do zakładki "informowani". :)

15 komentarzy:

  1. afnoahfiaehfbfiau kocham to ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne. Naprawdę nie mogę znaleźć słów, aby opisać to co przeczytałam. Zaskakujesz mnie! To jak piszesz <3, twój styl i w ogóle to jak wszystko opisujesz <3 Uwielbiam twoje opowiadanie. Błagam nie każ mi długo czekać na kolejny rozdział, bo się chyba załamię. Musiałam czytać wszystko jeszcze raz bo zapomniałam :(
    przy okazji zapraszam, mam nadzieję, że wpadniesz
    theeternalkids.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Awwwww kocham kiedy NEXT?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju to jest takie świetne ze nie ma na to słów. Kocham twoje opowiadanie. Juz juz chce kolejny. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. awwww <3 najlepsze *.* świetnie piszesz

    OdpowiedzUsuń
  6. Już chyba o tym wspomniałam wcześniej, ale opisujesz wszystko w tak niesamowity sposób, że czuję jakbym to ja tam była.
    Uwielbiam Cię i czekam na więcej!

    @ohwowbradley

    OdpowiedzUsuń
  7. ~ piękny rozdział, czekam z niecierpliwością na następny xx

    OdpowiedzUsuń
  8. Super rozdział. zgadzam się z komentarzami wyżej, że piszesz cudownie
    zapraszam
    szpiegostwo-poplaca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy dodasz kolejny rozdział? Proszę! Nie wytrzymam dłużej :(

    OdpowiedzUsuń
  10. PISZ SZYBCIUTKO, KOCHANA! x

    Tymczasem twój blog został nominowany do Liebster Award, wiecej informacji tutaj: http://unforgettable-fanfic.blogspot.com/2014/09/liebster-award-x2.html

    OdpowiedzUsuń
  11. Jezuu. Tylko nie w tym momencie :(( pisz, jak najszybciej, czekamy! <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy kolejny rozdział? i dlaczego skończyłąś w tym momencie?!

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy next??? <3 ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń